Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

piątek, 28 lutego 2014

Wpis 2

Oglądałam w necie na Wujku Gogle zdjęcia pań, które pokazywały efekty kręcenia hula-hop przez tydzień bądź kilka tygodniu. Z tego, co się dowiedziałam - efekty piękne są nawet u pań, które kręcą zwykłym hula z rury PCV. Widziałam też zdjęcia sińców niemal fioletowo-zielonych od kręcenia O.o Znalazłam jakieś kosmiczne hula-hop z masażerem na 3 rzędy kulek, ważące niemal 2 kilogramy... Nie wiem...

Nabiłam sobie swoim hula-hop siniaki. Jest źle.

Mogę zrobić dużo, żeby się odchudzać (oprócz głodzenia się, bo przenosi się to na ciąg słodyczowy i jest jeszcze gorzej jak było), ale na pewno nie chcę robić sobie krzywdy. Zresztą, mięśnie mnie nie bolą, zakwasów nie mam, stawy ok - tylko obite boki zaczęły robić się sino-żółte i swędzieć, jakby pod spodem zbierała się ropa. Nie jestem masochistką.

Poszperałam i dowiedziałam się, że wszystkie panie publikujące serie filmów z nauką kręcenia hula odradzają to z masażerem. Nie chcę się wypowiadać na ten temat, bo się po prostu nie znam, ale podjęłam decyzję o tym, że sobie zrobię swoje własne hula, właśnie z rurki PCV 25 mm, okleję to draństwo taśmą izolacyjną - jakoś tak nie mam ochoty na szukanie specjalistycznej po sklepach - i będę miała normalne hula-hop, a to z masażerem poczeka, aż sobie jakieś mięśnie wyrobię i wtedy je wyciągnę. Lubię je - jest ciężkie, masywne, a ja lubię masywne ciężkie rzeczy - tylko ni e chcę sobie robić krzywdy, bo nie widzę w tym celu - nawet jeżeli będę miała oszałamiający efekt.

Jeżeli nie mogę dziecka posadzić na biodrze, bo mnie siniak uwiera, to moim zdaniem coś jest nie tak.

Wykonanie hula teoretycznie nie jest trudne, obejrzałam kilka filmów na YT i powinnam sobie poradzić. Zresztą - prowadzę innego bloga, na którym zamieszczam zdjęcia wykonanych przez siebie przedmiotów, od decoupage'u po dziergane szaliczki, więc oklejenie rury taśmą klejącą nie powinno być aż tak trudne - pewnie czasochłonne i wymagające skupienia, ale na pewno nie jakieś mega skomplikowane.



A co do efektów ... miałam się nie ważyć, wiem, ale aż mnie kusiło.

Po trzech dniach -

MINUSY - pojawiły się siniaki; rozwaliłam małą suszarkę na skarpetki (wisiała zbyt blisko); nie mogę korzystać z hula tak długo jakbym chciała z powodu siniaków, więc kręcenie rano jest w sam raz, a popołudniu muszę sobie odpuścić - siniaki strasznie bolą, zostają mi bolące boki i brak zakwasów, a lekkie zakwasy lubię mieć.

PLUSY - mogę "porzucać dupą" przy ulubionej muzyce; jelita zaczęły wykonywać te swoje ruchy robaczkowe o wiele intensywniej, dzięki czemu pozbyłam się zaparć - nawet pomimo tego, ze siemię mi się skończyło; poprawiło mi się samopoczucie - ze spadku nastroju do normy, ale jeszcze będę obserwować, czy to nie stan przejściowy; spodnie są na mnie luźniejsze o centymetr na pewno, bo nie zdążyłam się pomierzyć - syn przesiał centymetr krawiecki; 0,9 kg na minusie.

Po trzech dniach. Tego się nie spodziewałam.

Namówię siostrę, może się skusi.

środa, 26 lutego 2014

Nowy wpis, kolejne podejście - i trzecie hula-hoop

Podjęłam decyzję o tym, ze przestaję się ważyć. Złożyło się na to kilka dość ważnych argumentów.

1. Mój mąż, który co rano, jak mnie widział skrzywioną ze wzrokiem utkwionym w cyferkach groził, ze wagę wyrzuci na śmietnik, jak będę spać.

2. Przestałam karmić - w sensie Młody się odcycował na amen. Trochę żałuję, bo ma dopiero dwa latka... myślałam, że pokarmię dłużej.

3. Pomimo w miarę stałej wagi talia mi szła do przodu jak ja cię pierdzielę.

4. Ostatnimi czasy tylko siedziałam i dziergałam na drutach, syn nie chce wychodzić na podwórko, bo wieje zimny wiatr, więc muszę go siła targać na dwór. Nosić się już też nie chce - do tej pory miałam na plecach kilkanaście ładnych kilo balastu + zakupy, a teraz tylko nosidło w torebce, z którego coraz rzadziej korzystamy - ale co to za waga - 340g w porównaniu do 14 kg syna?

5. Kupiłam w Biedronce na tygodniu fitnesu hula-hoop.

6. Przestałam chodzić na fire dance.

Wszystko razem zrzuciło się na to, że zaczęłam tyć, w bardzo szybkim tempie.Moje podejście październikowe oczywiście szlag jasny trafił, bo były święta, więc siedzenie w kuchni, nie-podjadanie cały dzień, a potem podjadanie na wieczór, ciasta, kluseczki z makiem i inne takie... I sobie jednym słowem nagrabiłam - a nagrabiłam sobie tak genialnie, że najszersze spodnie się na mnie nie zapinają i piją w kilku miejscach. Spodnie są w rozmiarze 44 - poprzysięgłam sobie dwa lata temu, że nie upasę się do takiego stanu, jaki wówczas miałam - 85 kilo. Mam gdzieś zdjęcie z wakacji z Boszkowa - wstydziłam się wychodzić do ludzi, a przez tydzień czasu pobytu na wakacjach kostium kąpielowy miałam na sobie jeden raz.

Jeżeli natomiast ktoś nei wierzy, że kobieta z 10 kilogramami nadwagi nie ma obniżonego nastroju, czuje się skrajnie nieatrakcyjna i zaniedbana - to może być w dużym błędzie. Nie mówię tutaj o pannach, które mają więcej o jakieś dwa kilo względem BMI, tylko o takich, których rozmiar ubrań nie ma numeru, tylko nazywa się SIZE PLUS - czyli wszystko od 42 wzwyż. To trochę jak policzek. Kiedy otwieram Burdę i widzę ten napis SIZE PLUS - i mam tę świadomość, że to już 44, mój rozmiar, bo nie ma się co czarować, w 42 już nie wchodzę od dawna - to mi się łzy kręcą w oczach.

Fakt, wcześniej nie za bardzo mi się kwapiło, bo karmienie, bo Młody, bo to, bo tamto, ale trzeba też sobie powiedzieć prosto w oczy, ze Młody był na jedzeniu hybrydowym - cyc + butla - i reszta moich znajomych, jak tylko urodziła, po 6 tygodniach dziecko na butelkę i bach! siłownia, Pilates, aerobik, rozmiar 38-36 przy dziecku mającym niespełna pół roku. Moje dziecko ma 2 lata. Czuję się zapuszczona zupełnie jakbym urodziła trójkę dzieci pod rząd i nie mogła dojść ze swoim wycieńczonym ciałem do ładu - gdzie wiem, ze tak nie jest.

Stwierdziłam zatem, ze guzik mnie obchodzi waga. Muszę zabrać figury. Wiem, że niektóre panie w wadze 70 kilo wyglądają jak waleń, inne przy tej wadze - jak wychudzony szczypior - wszystko zależy od budowy ciała, postawy i innych wskaźników. Przetłumaczyłam też sobie, że mięśnie mają inną wagę niż tłuszcz (co jest naukowo przecież udowodnione) i jeżeli zacznę ćwiczyć, to i tak wagowo pójdę do góry - a ja chcę tylko się dopiąć w te spodnie, które mam teraz na tyłku...

Wyciągnęłam z balkonu rowerek do ćwiczeń. Mąż go naoliwił, wymieniliśmy baterię w czytniku prędkości i czasami na nim jeżdżę.

Do hula-hoop mam drugie podejśćie w życiu.

No i właśnie o tym hula-hoop chciałam Wam dzisiaj napisać. Jest taki filmik, jak dziewczyna z nadwagą chyba 60 kilo kręci hula-hoop z masażerem, hula-hoop waży dużo, bo wypustki ma ustawione w trzech rzędach jedne na drugich. Jak to zobaczyłam to zbladłam. To było właśnie w październiku, kiedy się zastanawiałam nad jakąś artystyczną formą aktywności - samo podskakiwanie czy taniec mnie nie bardzo kręci, a teraz przecież jest dość spory wybór form artystycznych, właśnie pojki, hula-hoop, kije... Chciałam się nauczyć hula-hoop i kupiłam takie z hipermarketu, z działu dziecięcego - oczywiście zielona byłam, więc dopiero po miesiącu zaskoczyłam, jaką zrobiłam pomyłkę. Hula-hoop spadało mi cały czas. Oczywiście zrzuciłam winę na to, że nie potrafię kręcić, bo jestem jakaś lewa i niedouczona - w końcu na rowerze jeździć nie potrafię, pływać nie umiem, biegać nie lubię, bo się grzeję i tracę dech po 500 metrach. Doopiero koleżanka męża przyjechała (swoją drogą - szczypior, że aż zazdrość ściska), wzięła to moje hula, pokręciła i stwierdziła, że albo muszę je dociążyć, albo kupić większe, bo na maluszku się nie nauczę - bo nawet jej spada już po drugim okrążeniu.

Kupiłam hula-hoop z masażerem - bo ponoć fajnie pomaga zrzucić kilo i wymodelować sylwetkę (zastanawiałam się, czy gorset kupić czy hula - padło na hula). Bolało diabelnie, kręcić się nie nauczyłam. Nabiłam sobie kilka potężnych siniaków i tyle. Masażer miał jeden rząd wypustek, ale nie dałam rady. Może dlatego, że pomimo porodu siłami natury nadal mam niski próg bólu - albo niewyrobione mięśnie ;P

Hula przeleżało kilka miesięcy w szafie, aż okazało się, że kumpela zbiera kasę na operację dla swojego śp. synka. Opchnęłam na aukcji hula, kasa poszła dla Joahima. O hula zapomniałam szybko, ale przydało się, mam nadzieje, że i mnie, i właścicielce. Joachimowi też. Zebraliśmy kasę na pierwszą operację. Drugiej maleństwo niestety nie dożyło [*]

Jakiś czas później dziewczyna z pojek kupiła sobie profesjonalne hula-hoop - za zaporową dla mnie kwotę 90 zł. Pożyczyła mi je na jednych zajęciach i okazało się, że w 15 minut nauczyłam się kręcić tym cudem. Hula-hoop ze zwykłej rury PVC oklejonej taśmą izolacyjną, bez wypustek i innych cudów. Po kwadransie nawet nie to, że nauczyłam się kręcić, ale byłam spocona jak szczur. Nie wyobrażam sobie, jakby to było, gdyby miała kręcić tym hula, co mam teraz, ale o tym zaraz.

Trochę poszperałam w necie, znalazłam kilka lekcji hula-aerobiku, spodobało mi się. Oczywiście na wstępie wszystkie instruktorki zapowiadają, że hula nie spala dużej ilości kalorii i nie każda pani ma po nim piękną talię - są takie panie, których figura mimo kręcenia w ogóle sie nie zmienia. Jak chcecie, to podrzucę linki przy chwili wolnego czasu - tylko zostawcie jakiś komentarz, co bym wiedziała, ze jest zapotrzebowanie.

I tak chodziłam na poje, kręciłam sobie hula po 10 minut - było fajnie. W styczniu był występ z pojami, zobaczyłam siebie na nagraniu z kamery i się załamałam. Jak wygląda 30-latka z nadwagą w gronie młodych, szczupłych nastolatek? Żałośnie... Się podłamałam totalnie i wtedy zajęłam się dziewiarstwem ... i zaczęłam tyć. 

Ten etap ominę, żeby nie pisać o płaczu, omijaniu lusterka i innych duperelach, o których myśli kobieta z obniżonym nastrojem...

Widząc, co się dzieje, mąż przyniósł mi gazetkę z Biedronki z ofertą sprzętu sportowego. Był drążek do podciągania, jakieś platformy i jakieś piłki... Jakoś tak mnie to nie kręciło, szwagierka ma tego pełen zestaw i oprócz gracenia w domu pożytek z tego żaden.

Mnie oczy się uśmiechały do drążka do podciągania i do hula-hoop z małym masażerem. Właśnie ten masażer zwrócił moją uwagę, bo nie był taki bezczelny, hula składane, sześcioelementowe, metr średnicy - w gazetce prezentowało się idealnie. Własnie do składanie to dla mnie ewidentny plus, bo mam małe mieszkanie, a jak mi się znów znudzi - muszę mieć jak upchnąć. Z drugiej strony, jak będę chciała moje hula gdzieś zabrać, to niestety inaczej się transportuje dużą metrową obręcz, a inaczej półmetrowy prostokąt.

Mąż przyniósł, dziecko poszło szybko spać, zmontowałam, zarzuciłam, zakręciłam, zagryzłam zęby, bo po dwóch miesiącach przerwy od ostatniego kręcenia jednak ten masażer było czuć - ale obręcz nie spadła mi z bioder :)

Mój humor się poprawił, kiedy się okazało, że potrafię normalnie zakręcić tym hula. Małe plastikowe poszło dla syna, który też chce kręcić tak jak mama. Po dwóch dniach bez problemu mogłam już śmigac z tym hula z 15 minut. nieco bolały mnie boki po pierwszych dwóch dniach, ale szybko się rozmasowały. Wzięłam oczywiście pod uwagę, że nie mogę nabić sobie siniaków. Są takie fora i tacy ludzie, którzy twierdzą, ze jak hula zostawia siniaki, to znaczy, że działa. Em... to chyba znaczy, że uszkadza naczynia krwionośne, które pękają i krew przedostaje się do tkanek. Czy to oznaka, że coś odchudza? Zawsze mnie to zastanawiało. Rozumiem pocenie się, przyspieszony oddech, zmianę sylwetki, zakwasy - ale SINIAKI? trochę to dla mnie nielogiczne, ale ok...

Zostawiając temat innym do dyskusji, napiszę jeszcze, że fajnie się z tym cudem tańczy, bo masażer w biedronkowym hula nie jest bezczelny, można się do niego przyzwyczaić dość szybko, całe ciało pracuje - dostaje się dwa lata gwarancji! i mnie się trafiło takie ładne szaro-fioletowe. Jakby ktoś chciał - bardzo serdecznie polecam. Tym bardziej, że cena też  nie odstrasza - 35 zł to niewiele, serio.

Jutro się pomierzę i zobaczę, ile tam mam w pasie, w udach, w talii... skoro koniec z ważeniem się, pora szukać innych wymiernych parametrów, a nie ma nic wymierniejszego dla kobiety jak ubrania, prawda?