Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

sobota, 5 grudnia 2015

Od kiedy się odchudzam, czyli moja wagowa historia w pigułce

Ło matko, zleciało. Do dietetyczki umawiałam się ładne dwa tygodnie temu, a tu - to już-już, zaraz. Zaraz śmignie mi kolejny weekend, zarobiony akordem, a potem co? A potem się dowiem, jak to de facto wygląda...
Wczoraj byłam na występie tańca ognia. No, przecież. Występowałam, co by nie było. W rozmiarze 42! Kupiłam tydzień temu przymałe spodenki 42, z których mi się nieco wylewało, a wczoraj do występu były akurat. 42. Mam obecnie wagę sprzed ciąży!
Gwoli wyjaśnienia, moje "przeżycia wagowe" wyglądały dość specyficznie.
Jak skończyłam liceum ważyłam ponad 74 kilo. Nie pamiętam dokładnie ile, ale jakoś tak się to układało. Jak poszłam na studia waga sięgnęła 71 kilogramów. Potem po trzech latach zamieszkałam na kilka miesięcy we Wro, z moim ówczesnym partnerem. Trochę się nie dojadało, więc waga pokazała i 70 kilo, ale nigdy nie zeszła niżej. Życie układa się różnie, więc mój ówczesny wyjechał do pracy za granicę, a ja wróciła do mamy do W. Szukałam pracy kilka miesięcy, w końcu złapałam się do pracy w Kobierzycach. Waga mnie wtedy nie interesowała, raczej ciągłe krwawienie z nosa podczas kataru, pomimo dobrych wyników morfologii i prób wątrobowych.
Na wiosnę kolejnego roku stwierdziłam, że czas coś pozmieniać - to było w okolicach kwietnia. Stwierdziłam, że musze w końcu stracić te kilka kilo, a nie marudzić, ze jestem gruba. Trochę mnie zmotywowała koleżanka z pracy, więc zaczęłam konkretnie, zmiana sposobu jedzenia, zielona herbata do szklanej butelki, plasterki na wyszczuplenie z kofeiną (czy coś dawały oprócz efektu placebo, nie wiem do tej pory...) i rozciąganie. Rozciągałam się namiętnie, po dwa razy dziennie. Waga poszła w dół do 68 kilo. I teraz uwaga - wtedy przy wadze 68 kilo weszłam w rozmiar 38! Masakra, nigdy nie wbiłam się w nic poniżej 40, a tu taka niespodzianka! Czułam się pięknie, byłam pewna siebie. Ponieważ mój facet zjechał z zagranicy na weekend i wyszło na jaw, że doprawia mi rogi, więc zostawiłam go w cholerę.
W tym czasie właśnie ta moja "przyjaciółka" szpil mi nawtykała o zapadniętym brzuchu, obsesji etc.
Potem "ta sama przyjaciółka", jak tylko się rozeszłam z moim ówczesnym zadzwoniła do mnie spytać, co ja odpierdalam i że mam to odkręcić, bo to kiepski żart jest, że ja się rozchodzę z M. Olałam ją wtedy, ale nie podobało mi się, że wpycha nos w cudzy związek, zresztą nie pierwszy raz.
A potem pojawił się J. <3
Zaczął się starać, zaczął o mnie zabiegać.
Rzuciłam palenie i się zaczęło picie coca-coli. Z rozmiaru 38 znów wskoczyłam w 42, a zaraz potem zaczęło być przymałe. Na 44 jeszcze nie miałam obwodu, ale jakby byl rozmiar 43, to pewnie byłby idealny.
Waga pokazała 75, czyli tyle, co teraz. Przestałam pić Coca-Colę, kiedy pokazała 77. Odstawienie spowodowało zejście do 75, ale to już był koniec, waga nie drgnęła. Odchudzałam się potem jakąś tygodniową dieta kapuścianą. Pierwszy raz dała radę, a kolejne trzy razy już nie było efektu. Uszkodziłam metabolizm.
A roz później zaszłam w ciążę.
Jestem wegetarianką od 17 lat. Ta moja "przyjaciółka" suszyła mi głowę, że jak nie zacznę jeść mięsa, to dziecko się urodzi chore, chrome, pokręcone, z niedorozwojem, obniżoną odpornością i innymi tego typu ułomnościami. Dostawałam szału! Potrafiła mi kupić i przywieźć mięso, wsadzić do lodówki i kazać zjeść. Ja nie wie, czemu ją znosiłam. W rezultacie umówiłam się do znajomej, która jest dietetykiem, właśnie do Agnieszki Podgórskiej. Prosiłam ją o dietę wegetariańską dla ciężarnej. I tak musiałam schylić kark i zgodzić się na jakiegoś tuńczyka (jednak mięcho....), ale starałam się omijać te dni i korzystać z nich jak najrzadziej.
Do porodu poszłam w wadze 92 kilogramy.
Po porodzie waga pokazała 82, potem 78, ale już w sierpniu zaskoczyła do 85 kilo. Płakałam, płakałam długo i gorzko, kiedy wróciłam z wakacji, przymierzyłam zawsze za dużą sukienkę i była na mnie dobra, a potem zobaczyłam, ile mi pokazała waga. Płakałam bardzo.
Kolejnego roku Agnieszka zrobiła mi dietę, potem ja poprawiła, ale wytrzymałam na niej miesiąc, efektów nie było, podjadałam, dałam sobie na wstrzymanie. Potem już moje zapiski można mniej więcej przeczytać, wtedy przy którejś nieudanej próbie zaczynałam tę dietę na nowo i znów na nowo, kilka razy. Założyłam bloga, żeby trzymać to wszystko w jednym miejscu. Jakoś tak zaczynałam tę dietę, rezygnowałam.... różnie to było. Waga pokazywała 78-79 przy rozmiarze 44.
W lutym 2014 roku dostałam od męża hula hop <3 (<3 dla hula, <3 dla męża), a rok później poszłam do pracy. W pracy z powodu stresu najpierw schudłam do 76 kilo, a potem odrobiłam do 82. Nie zwracałam na to uwagi, bo byłam tak zarobiona i tak zdenerwowana, ze na zmianę spałam i płakałam.
W końcu w październiku tego roku zaczęłam konkretnie coś ze sobą robić - no i można to sobie czytać na bieżąco.
Tak to u mnie wygląda.
Dziś waga pokazała 75,8 kg.
Jak na przemęczony niedospany tydzień i wczorajszy wykańczający pokaz - nie jest źle. Dzisiaj w diecie placki owsiane ze słonecznikiem <3, gulasz z fasolki szparagowej <3, kanapki z mozarellą <3
I 300 worków do uszycia.......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz