Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

niedziela, 29 listopada 2015

Chmikowanie zaczyna się w sklepie (i znów rzecz o słodyczach)

Kiedyś byłam weganką przez miesiąc. Wegetarianką jestem od 17 lat.
Mój epizod z dietą wegańską skończył się przytyciem 2 kilogramów (dużo smażonego, słabe zbilansowanie posiłków). Epizod był dla mnie o tyle istotny, że nauczyłam się omijać niektóre działy.
Zauważyliście, że dział z pieczywem jest na szarym końcu sklepu (wyjątkiem jest chyba tylko Biedronka i Lidl), a pierwsze alejki, w które się wchodzi, to dział z alkoholem i słodyczami? U mnie, w W. Tesco jest urządzone właśnie w ten sposób. Jak chcę się dostać na dział jakichś strączków muszę się przekopać przez 3 alejki słodyczy i 1 alejkę słodkich napojów. Tak, słodkich napojów - czyli wód smakowych. Woda smakowa to bezbarwny słodzony napój. WODA nie ma składu. Omijam wody smakowe od chwili, kiedy przez przypadek zobaczyłam, że mają skład. To tak jakby pisać o składzie jabłka czy ogórka na opakowaniu. Podejrzane, co?
Niektóre działy po prostu omijam szerokim łukiem. Będąc weganką (przez cały mega długaśny miesiąc) omijałam działy nabiałowe, słodyczowe, mięsne, rybne itd. Nauczyłam się szperać po składach - i przekonać się o tym, ze serio weganie mają czasami tylko kilka produktów na krzyż do kupienia z "gotowców", a zbilansowany posiłek są w stanie przygotować. Do tej pory zostało mi w menu moje ukochane danie - kasza jęczmienna lub pęczak, ugotowana soczewica, sos pomidorowy na mące żytniej i garść kiełków - najlepiej rzodkiewki czy cebulki. Niebo w gębie!
Wracając do tematu - kompulsywne kupowanie zaczyna się już w sklepie. Jeżeli mąż mój staje przez półką z chrupkami i mówię mu, żeby brał sobie, co chce, to mogę być pewna, że weźmie sobie ze 4 duże telewizyjne paczki Lay'sów albo inne chrupki. Będzie je jadł dwa tygodnie, ale zje wszystkie. Jeżeli idziemy do sklepu na jakieś większe zakupy, nawet z listą, zawsze znajdzie się w naszym koszyku coś, czego nie planowaliśmy - uroki dużych sklepów. Najlepiej było to widoczne w momencie, kiedy jeszcze kupowaliśmy słodycze. J. ponoć słodyczy nie jada, bo nie lubi słodkiego.... ale jak widzi czekoladki miętowe z Wawelu to już mu się światopogląd zmienia :) Ja uwielbiałam balony, ciastka, czekoladę... potrafiliśmy we dwoje wziąć nawet i 8 tabliczek, i jeszcze jakieś ciastka, i chrupki, i paluszki, i wszystko szło w tydzień-dwa. Tak, mój nie jedzący słodycz mąż wciągał ze mną czekoladę i ciastka.
teraz Agnieszka poucinała mi wszystkie ekscesy tego typu - przepraszam, zostawiła mi jeden dzień, kiedy przysługuje mi 5 biszkoptów. Taki dzień mam 1 na 14 ułożonych dni i bynajmniej nie jest on moim ulubionym. Ostatnio braki słodyczowe tak się dały mężowi we znaki, że kupił sobie całe opakowanie pastylek czekoladowych o smaku wiśniowym... i całe opakowanie zjadł prawie że sam. Z kilkoma sztukami pomógł mu Młody. Ostatnio tez chciał kupić czekoladę, ale powiedziałam w sklepie kilka uszczypliwych słów (kiedy jesteśmy w markecie dłużej jak pół godziny zaczynam się denerwować, irytować itd.) Ostatnio do domu przynosi słodzone napoje i chrupki. Okazało się, że moja mania chomikowania nauczyła go, że niektóre działy zaczęły istnieć (ze słodyczami) i trudno mu się od tego uwolnić. Z drugiej strony - przyzwyczaił się do tego, że słodycze zawsze w domu są i można sobie coś "skubnąć" od pożerającej dwulitrową paczkę lodów w ciągu tygodnia żony.
Nauczyłam męża brania słodyczy do koszyka w sklepie, i teraz trochę mam za swoje. Wiem natomiast, że na każdych zakupach oszczędzamy około 30-40 złotych, które normalnie poszły by na same słodkości.
Kolejna rzecz - gotowce. Już jakiś czas temu mąż mi powiedział, że nie chce chodzić na zakupy głodny, bo kupuje za dużo gotowców do zjedzenia na już. Czyli tego wysoko przetworzonego gówna, które rozpycha żołądek, skleja jelita, powoduje zaparcia albo biegunki i od którego tyje się w najbardziej niezdrowy z możliwych sposobów.
Mąż potrafił wziąć tyle gotowców to spółki ze mną, że jedliśmy je potem przez 4-5 dni. Mrożone warzywa na patelnię, pizze, pyzy, mrożone pierogi, mrożone makarony z sosem (takie gotowe dania), jakieś kupne sałatki, po których zawsze czułam się jakbym miała kamień w żołądku..... Teraz już nie mamy takiego problemu, bo. 1. Żonie nie wolno, a on nie będzie jadł tego sam, 2. żona mu nie zrobi, więc nie weźmie, bo jemu nie będzie się chciało, 3. Żona omija ten dział, więc nic nie kusi. Kupujemy całkowicie inne rzeczy.
Już teraz jest tak, że niektóre działy dla mnie zaczęły istnieć - np. działy z mięsem, ale zawsze ochrzaniam męża, że mięsa nie powinno się kupować w markecie (mój mąż i dziecko jedzą mięso, ale układ mamy taki, że góra 1-2 razy w tygodniu, z czego ten 1 raz to musi być ryba).

Czasami lepiej jest usunąć ze swojego światopoglądu niektóre działy sklepowe. Bardzo ułatwia to życie i zmianę sposobu myślenia. Na diecie wegańskiej potrafiłam spędzić i pół godziny na dziale słodyczy, szukając słodyczy wegańskich. Niby weganizm taki zdrowy (co ja gadam, niby wegetarianizm taki zdrowy), a tu taki kwiatek, że co poniektóre gówna wcina się dalej.... Nie kupuje też "na zaś", z myślą, że jak już schudnę, to sobie zjem. Nie patrzę też na półki z nostalgią, że jak już schudnę, to sobie kupię i będę to wcinać. Nie. Nie brakuje mi tych rzeczy ani w kuchni, ani na talerzu, ani w żołądku. Serio. Dużo gotuję sama i jest mi z tym dobrze - czasami trochę ciężko, prawda, ale czuję się lepiej. Wiem, kiedy jestem syta. Wiem, kiedy coś jest słodkie.To takie małe słodkie pierdółki, których nie można wyłapać, kiedy człowiek jest otyły (leptynooporność? tak to się nazywało?) i kiedy jada wysoko przetworzone żarcie (niektóre związki chemiczne mają działanie blokujące uczucie sytości).
Chomikowanie, które przy niezdrowym trybie jedzenia wypracowałam sobie w sklepach niestety dalej za mną pokutuje. Nadal kupuje ponad miarę.
Teraz zbliża się Boże Narodzenie i będzie to nieco inne Boże Narodzenie i nieco inna Wigilia, bo prawdopodobnie spędzimy ją w domu. Muszę zatem dobre zaplanować menu. U mnie w domu zawsze waliło się całego jedzenia tony, a potem dojadało pozostałości i 3-4 dni później.... powoli uczę się od tego odchodzić, na rzecz mniejszej ilości np krokietów. Nie 40 a tylko 8-10. Podobnie z pierogami z soczewicą - nie 30, tylko góra 10-12. Na temat ciast - nie 4 blachy, tylko jedna albo dwie keksówki, i to nie z całego przepisu, tylko z 1/2 do 2/3 zalecanych produktów. Chce żyć nieco inaczej, więc tez muszę zacząć inaczej myśleć, wiele rzeczy odpuszczać i szykować/kupować/gromadzić mniej, w sposób bardziej przemyślany. Od tego chyba się zaczyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz