Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

niedziela, 25 stycznia 2015

... zero - Słów kilka o uzależnieniu od słodyczy

Wystartować to wystartowałam, jakieś dwa tygodnie temu. Jak mi powiedziała moja pani dietetyk - u niektórych ludzi ucięcie kalorii nie przynosi efektu. Ja ucinałam kalorie, liczyłam dbałam, żeby nie zejść poniżej 1500, ale po dwóch tygodniach dostawałam tak szalonych ataków wściekłości i pędu słodyczowego - rano czekolada, potem ciastka, potem coś w międzyczasie, wieczorem nic i późno, późno w nocy jakieś czekoladki - że cudem jest, że nie ważę jeszcze 140 kg. Potrafiłam się tak opychać dobre półtora tygodnia, dopóki nie skończyły się słodycze albo kasa na słodycze. I znów z bólem wracało wszystko do względnej normy, znowu dieta, znowu 1500 i znowu napad na słodkie.

Smutna sprawa.... Ktokolwiek miał do czynienia z czymś takim, wie, że to smutna sprawa. Cierpi na tym nie tylko człowiek, ale tez jego rodzina. Praktycznie nie gotowałam - bo byłam objedzona słodkim, to i gotować się nie chciało, jak nie było czekolady, to dostawałam ataków furii, krzyczałam, rzucałam się, byłam czepliwa, nic mi nie pasowało.... Każdy, kto wszedł w zasięg mojego rażenia obrywał po głowie - mąż, dziecko, kolega.... Najgorzej, że nie da rady tego kontrolować, bo jakoś tak nie łączy się gwałtownych skoków stężenia cukrów prostych we krwi z "rzucaniem się" do innych ludzi, krzyczeniem, nerwami, rozchwianiem emocjonalnym.

Niektórzy, jak czytam o tym zjawisku, opisują przygnębienie, spadek nastroju, smutek, lekkie rozdrażnienie. Gdyby tak było! U mnie to były konkretne napady agresji, krzyki, wrzaski, rzucanie przedmiotami. Najgorszy możliwy scenariusz. O tym się nie mówi, nie pisze, agresja w naszym świecie to przejaw bestialstwa, prymitywizmu etc. Ludzie tylko zapominają, ze nawet w Tarocie istnieje coś takiego jak karta Mocy - jest na niej postać anioła lub kobiety, w różnych taliach różnie to wygląda, która jednym ruchem dłoni zamyka rozjuszonemu lwu paszczę. Moc wędruje po talii Wielkiego Arkana w Tarocie, bo w zależności od talii ma różny numer. Najważniejsze jednak jest w tej karcie to, że sprytem, spokojem i swoją równowagą, niewinnością, prostotą Moc ujarzmia prymitywną siłę uosabianą przez lwa - jednym ruchem malej, wątłej, kobiecej rączki.

A teraz wyobraźcie sobie, ze ten lew jednak się wyrywa i zaczyna osaczać tę dziewczynę. Krzywdy jej nei zrobi, ale z zaklętego kręgu nie wypuści, a każda próba ucieczki skończy się atakiem - może i bez gryzienia - ale atakiem agresji, pokazywaniem zębów, rzucaniem się.

Właśnie czymś takim mają do czynienia ludzie, którzy nie potrafią sobie poradzić z uzależnieniem od słodyczy. Wiedzą, że można wyjść z zaklętego kręgu, bo lew ich nie ugryzie, ale nie mają wystarczająco siły, żeby wstać na nogi po złapać tego lwa za paszczę.

Psycholog ze mnie żadny. Jedyne, co mogę opisać, to moje doświadczenie. Znam to uczucie, kiedy wstaje się rano i pierwszą wykonaną czynnością jest sięgnięcie po tabliczkę czekolady, a kiedy już człowiekowi "wchodzi żółtko" i się budzi - uświadamia sobie, że już dawno zjadł ponad pół.

Mam swoje sposoby na przezwyciężanie takich napadów.

Z góry napiszę, ze nie jestem cukrzykiem. Lubię słodkie, ale bardziej z powodów psychicznych. Cierpiałam na cukrzycę ciążową, ale nie przekłada się ona na funkcjonowanie organizmu po zakończeniu ciąży.

Moje uzależnienie od słodyczy mnie niszczyło emocjonalnie.

Pomogło mi uświadomienie sobie dwóch kwestii.

1. Słodycze zawierają dużo chemii. Takie pierdoły jak serwatka w proszku czy mleko w proszku, w połączeniu z cukrem i tłuszczem (zwykle tym najpodlejszym, utwardzanym, a więc najbardziej szkodliwym) powodują, że chce nam się słodkiego. Tak mam z chrupkami - już mnie mdli od tłuszczu w chrupkach, ale na języku mam taki posmak, że zjadłabym więcej.

2. Nie chcesz cukru, chcesz węglowodanów! To może na początku wydawać się dziwne, co piszę. Mnie dojście do tego zajęło trochę czasu. Oczywiście wszyscy wiedzą, że tyjemy od makaronu, ziemniaków i cukru, bo to wszystko węglowodany. Oczywiście już nas kiedyś poinformowano o tym, że są węglowodany złożone, które trawią się dłużej, spokojniej, ale są mniej słodkie w smaku, oraz węglowodany proste, słodkie do omdlenia, dające strzała energii.

Jeżeli znasz informacje zawarte w akapicie powyżej, a jesteś uzależniony od słodyczy, to informacja o tym, że możesz postawić znak równości między talerzem makaronu a batonem czekoladowym w jakiś sposób do ciebie nie dotrze, będziesz się przed nią bronić. Będziesz bronić tego batona, do to makaron tuczy, a nie czekolada.

Bo makaron nie jest słodki, a baton już tak.

Guzik prawda.

W momencie, kiedy człowiek psychicznie zaskoczy, że organizm upominając się o tę czekoladę rano upomina się o węglowodany - połowa sukcesu za nami. Tutaj chodzi tylko o węglowodany - z jakiegokolwiek źródła. Im szybciej, tym lepiej. Organizm jest jak mechanizm, któremu się skończyło paliwo, rzęzi, nie może zapalić, chce paliwa - węglowodanów - węglowodanów! z jakiegokolwiek źródła. Czy to czekolada, czy drops, czy jabłko, czy zapiekana kasza, czy pół litra Coca-Coli - dałeś węgli do pieca, jesteś w domu, możesz zasuwać.

Każdy czytający to dietetyk mnie zlinczuje - wiem o tym. Wiem, jaka jest różnica między węglowodanami w makaronie białym, makaronie brązowym a batonie czekoladowym.

Tylko że organizm osoby uzależnionej chce się doładować ogromnym haustem energii.

Szuka węglowodanów, jak najprostszych, żeby tej energii było jak najwięcej na raz.

To normalna reakcja organizmu na pobudkę, tylko ze u osoby z uzależnieniem jest wyolbrzymiona.

Człowiek bez zaburzenia wstaje rano i jest głodny, człowiek z uzależnieniem szuka jak narkoman.

Mnie pomogło uświadomienie sobie właśnie faktu o węglowodanach.

Organizm rano szuka węglowodanów w każdej postaci, nie ma różnicy, czy to pół kilo owoców kaki, czy pół kilo chałwy.

Dla organizmu nie liczy się, że w batonie jest jeszcze pełno wspomagaczy. Dostał węgli. Działa, jest git.

I tutaj wkraczamy my, my i nasza świadomość tego, że organizm chce tylko węgli, a my wybieramy, skąd je weźmiemy.

Trzeba to sobie wbić do głowy, postawić znak równości między makaronem i ryżem a tabliczką czekolady. A potem trzeba policzyć, co jest dla nas korzystniejsze. Szala zawsze się przechyli na stronę ryżu, jabłek, bakalii. "Kupne" słodycze po prostu mają w sobie za dużo polepszaczy, uzdatniaczy, konserwantów i innego badziewia. Jakby to przeliczyć na gramy, to połowa takiego batonu to cukier w różnej formie, jakieś dodatki rzędu może 2-3 %, a reszta to chemiczne dodatki do żywności, konserwanty, wzmacniacze, zagęszczacze - takie jak do rur (kłaniam się, to ja, Karagen). Więc generalnie sięgając po baton, jemy dużo cukru i zestaw cuchnących chemicznych proszków z probówki. Wiecie, jak cuchnie w pracowni chemicznej w liceum? W fabryce słodyczy pewnie cuchnie podobnie.

Automatycznie taki baton w naszych oczach przestaje być batonem, tylko chemicznym zlepkiem czegoś dziwnego i podejrzanego. A organizm potrzebuje węglowodanów, upomina się o słodkie też w formie smaku - tak, naszego smaku skrzywionego wciskaniem w siebie czekolady (powiedzmy sobie wprost - osoba uzależniona nawet porządnie nie gryzie tych słodyczy, tylko łyka byle szybciej, byle więcej, jednak wzmacniacze i tak działają, bez względu na to, jak długi kontakt mają z kubkami smakowymi; programujemy się jak Pawłow swoje psy - łączysz słodkie z przyjemnością i spokojem wybuchu węglowodanowego).

Tak ja to widzę.

Wypróbowałam wiele strategii, łącznie z odkładaniem śniadania na jak najpóźniejsza godzinę. Guzik mi to dawało, i tak problem powracał po jakimś czasie.

Jedna z nich w końcu zadziałała.

Po kolejnym ciągu słodyczowym, kiedy już wyjadłam wszystkie możliwe czekolady, czekoladki, bombonierki i cukierki z domu, powiedziałam sobie dość. Tak nie idzie żyć. Tak nie idzie funkcjonować. Takie skoki energetyczno-emocjonalne wprowadzają tylko chaos, a ja nie mam czasu na użalanie się nad sobą, bo mi spadł poziom cukru. Przecież ja się tak nie czuję, tylko moje ciało tak reaguje, bo "źródełko wyschło". To kto tutaj rządzi, ja czy czekolada?

Gdzieś tam poczytałam o kwasowości organizmu. Pobieżnie. Temat mnie nie interesuje zbytnio, jest dla mnie kolejnym wytrychem, Wyszło jednak tylko to, że nadmiar białka i cukru kwasi organizm.

Żeby się odkwasić  trzeba jest pokarmy zmieniające ph organizmu na zasadowe (aha....) albo zacząć pic wodę z cytryną tuż po przebudzeniu.

W ogóle cuda o dobroczynnym wpływie wody pitej na czczo są takie, że książkę można by napisać, ale najbardziej mnie insteresowało jedno - mam deficyt wody po wstaniu rano - na chłopski rozum, chyba każdy idzie siku po wstaniu, prawda? ;) Deficyt wody trzeba uzupełnić, a osoby z nadprogramowymi kilogramami są permanentnie odwodnione z powodu ilości noszonego tłuszczu. 

Odpuściłam cytrynę. Wstałam któregoś dnia rano i wypiłam szklankę wody - jakąś tam jedną niepełną, złapała się. A potem, z racji braku czegokolwiek innego w domu (czekoladki i słodkości wyjadłam, nawet cukierków pudrowych już mi nie zostało żadne opakowanie) zaczęłam jeść daktyle. Słodkie do omdlenia. Zjadłam chyba całą 400-gramową paczkę. Nie liczyłam, ile ma kalorii, miałam to w nosie. Wysłałam męża do sklepu po kolejna paczkę daktyli, po rodzynki, po morele, po jakieś orzechy. Drogo? Nie prawda. W ciągu słodyczowym, jak tak człowiek policzy sobie z ręką na sercu, co słodkiego pierdziela przez cały dzień - słodkie soczki, słodkie czekoladki, cukierki, słodkie serki homogenizowane, słodkie bułeczki, słodkie cokolwiek-bądź-innego - wyda więcej pieniędzy, niż za dwie paczki bakalii i paczkę orzechów.

Potrzebowałam czegoś o składzie zbliżonym do składu słodyczy - potrzebowałam cukrowej bomby z porządną dawką tłuszczu. Że niby od orzechów się tyje? Od oleju palmowego i syropu glukozowo-fruktozowego w batonie też się tyje. I to nawet bardziej. Zresztą, w dużej ilości batonów są śladowe chociaż ilości orzeszków ziemnych, a marcepan to z czego jest?

Mąż nie powiedział słowa. Poszedł, kupił daktyle, półkilową paczkę rodzynek i orzechy. To było moje śniadanie na kolejne kilka dni - szklanka wody po przebudzeniu, wypita na śpiku, co by smaku nie poczuć, i daktyle, daktyle, rodzynki, daktyle.... Potem chrupiące orzechy.

Że słodyczy w domu nie było - zakazałam kupowania. Sama siebie tez pilnowałam, żeby nie wsadzać do koszyka nic dosładzanego - żadnych słodkich jogurcików, żadnych wafelków, żadnej pitnej czekolady, żadnego cappuchino w proszku.

Moje ciało powiedziało dość. 

Moje ciało mówiło mi, że jeszcze jeden taki napad, a będzie źle.

Piłam wodę, Jadłam bakalie na śniadanie, potem od mamy przywiozłam słoik dżemu domowej roboty. Przestawiłam się całkowicie na jedzenie owoców z samego rana, bakalii, ryżu i orzechów. Znałam te wszystkie zasady, ale jak dochodziło do zewu cukrowego - jakoś nei potrafiłam wcielić ich w życie. Tym razem zebrałam się w sobie. Jadłam zdrowo. 

Na śniadanie były bakalie (zresztą szybko się ograniczyły same z siebie), potem kasza albo częściej ryż z bakaliami, do tego wrzucony jakiś drobno pokrojony owoc, np. banan. Okraszone orzechami, bo przecież baton to węgle + tłuszcz, więc coś musiałam dorzucić. Bywały dni, kiedy tak mnie szarpało na słodkie, że odpadałam w przedbiegach - wtedy smażyłam sobie taki porządny omlet i smarowałam go grubo dżemem od mamy. W końcu mąka też ma węgle w składzie, w dżem? Praktycznie samo słodkie. Takie proste rzeczy - ale też cukrowe! Albo gofry, które robiłam dla siebie i dla syna - z owocami, dżemem i posypane cukrem pudrem. Słodkie :) I co z tego, ze cukrem pudrem posypane? W moim gofrze były łącznie góra 2 płaskie łyżeczki cukru łącznie (jakby tak popatrzeć na owoce, dżem czy posypkę), a batonie tej samej wagi to praktycznie 5 łyżeczek, o ile nie więcej.

Zasadnicza różnica polegała na tym, że nie jadłam powalającej ilości rafinowanych rzeczy,

Jakiś czas minął i mąż, zagorzały miętocholik, przyniósł do domu pastylki miętowe, które uwielbia.

Ugryzłam pół i się skrzywiłam, była taka słodka.

Jak już się zrezygnuje z rafinowanych słodyczy, smak człowieka bardzo się zmienia. Nagle marchewka zaczyna być słodkawa, ziemniaki... bez wzmacniaczy słodkie zaczynają być produkty węglowodanowe, które dała nam natura. To tego chce nasz organizm. Jesteśmy zaprogramowani na słodkie, bo praktycznie połowę naszej dziennej energii czerpiemy z węglowodanów. Dlatego chce nam się słodkiego, i nie ma w tym nic złego. Tylko że organizm prosi się o słodkie on natury, a nie o słodkie z cukierni i stoiska ze słodyczami. 

Byliście kiedyś pewnie w Tesco albo innej sieciówce. Słodycze zajmują tam cała półkę, regał, alejkę.... W stoiskach z napojami w większości napoje są słodkie albo dosładzane. Jak się zerknie na skład - to kit z tym, że nie ma tam cukru, albo ma się byczy napis "bez cukru", w środku są dodatki powodujące, że dany wyrób jest słodki. Nasz organizm chce słodkiego, to ze słodkiego czerpiemy energię, to słodkie spalamy.

Ale dla organizmu, który ewoluował tysiąclecia

SŁODKIE = DUŻY STRZAŁ ENERGII = OWOCE, SKROBIA, WĘGLOWODANY.

Słodkie to nie cukier z buraka cukrowego, rafinowanej trzciny cukrowej czy serwatki w proszku. Nasz organizm potrzebuje węglowodanów do funkcjonowania, to nasze paliwo, natura dała nam od cholery źródeł tych węglowodanów.

Czujecie blusa, jak się można załatwić słodyczami? Parcie na węgle będzie nam towarzyszyć całe życie, ale różnica tkwi tylko w sposobie ich pobierania. 

Ryż, mąka, kasze, makarony, zboża, owoce, nawet marchewka i strączki zawierają węglowodany - batony, czekoladki, oranżada, smakowa woda mineralna (i co z tego, ze 0 kalorii? czujesz słodkie? i tu cię ma producent), cola i pochodne, smakowe jogurciki, serki homogenizowane i inne żelki też mają węglowodany.

Spokojnie, małymi krokami można sobie podmienić pierwszą grupę na drugą - i tak się rodzi uzależnienie od wyrzutów glukozy do mózgu, jak u narkomana - a jak spadnie poziom glukozy - zjedz sobie znów coś słodkiego "na poprawę humoru".

Można też sobie spokojnie, małymi krokami, podmienić druga grupę na pierwszą - i tak człowiek wychodzi z jakiegoś amoku, gdzie zauważa, że te kilka alejek w markecie może spokojnie ominąć i wyjdzie mu to tylko na zdrowie.

Ja wiem, ze pisze nieco chaotycznie, niektórym sens może gdzieś uciekł już po drugim akapicie, inni dotrwali aż tutaj i się ze mną w ogóle nie zgadzają, a inni się popłakali, bo w końcu spotkali kogoś, kto ma dokładnie to samo, co oni.

Jak z każdym uzależnieniem, nie da rady się z niego wyleczyć, można je jedynie kontrolować.

Uzależnienie od słodyczy jest o tyle trudniejsze, że jak alkoholu i narkotyków można po prostu nie pić bądź nie brać - człowiek codziennie MUSI jeść węglowodany, żeby w ogóle móc prawidłowo funkcjonować. Człowiek z uzależnieniem od słodyczy dokonuje wyboru przy każdym posiłku - czy weźmie węglowodany z ryżu, łyżeczki cukru czy gotowego deserku serwowanego w spożywczaku w drodze do pracy.

Trzymam kciuki za każdego, kto dzieli ze mną ten problem. Mam nadzieję, że jakoś pomogłam nakierować się na tory prowadzące do kontrolowania swojego uzależnienia.

Prawda taka, że jedna czekoladka w tygodniu nie zaszkodzi - czekolada, to czekolada :) ale jest ona tylko dodatkiem, bonusem, a nie podstawą naszego życia.

Trzymam kciuki za wszystkich, którzy dobrnęli aż tutaj, Jesteście wielcy duchem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz