Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

sobota, 10 stycznia 2015

... dwa ...

Wszystko jak do tej pory wzięło w łeb. Mam siedzącą pracę, Młody nienawidzi, kiedy ćwiczę - w ogóle mu to przeszkadza, płacze, zachodzi mi drogę, ustawia się tak, żebym nie mogła np. machnąć nogą, i stoi, i nie drgnie, a jak staram się go przekonać, że zależy mi na poćwiczeniu, i nie wezmę go teraz na ręce, bo ćwiczenia trwają tylko 25 minut i potem mamy cały dzień dla siebie (chwilowy brak zleceń) - płacze i marudzi.
Identyczna sytuacja powtarza się przy tańcu brzucha, brzuszkach, hula-hoop... nie lubi - koniec! O dziwo podoba mu się joga, ale nie wszystkie asany...
Te przeklęte 10 kilo, z którymi od dłuższego czasu walczę jakoś tak nie poddają się diecie - nie lubią ucinania kalorii, nie lubią ćwiczeń - jak nabieram mięśni i chudnę, zaraz wracam do poprzedniej wagi. Fakt, że wszystko mi się zmniejsza, bo jednak mięśnie swoje ważą, a mniej zajmują, w niczym mnie nie pociesza. Nadal ważę 80 kilo i waga stopniowo idzie do góry, tak średnio o kilogram w rok.
Pisałam już o problemach i przypadłościach organizmu wynikających z tuszy... Będąc na jednym stażu rozmawiałam z dziewczyną - szczypioreczkiem niziutkim, filigranową laleczką, która miała tak delikatny kręgosłup, że w ciąży chodziła o kulach i każdy nadprogramowy kilogram czuła na kręgosłupie, nawet 3 kilo nadwagi były dla niej... bolesne. Dosłownie, bolesne. Ze mnie jest kawał baby, ciężko mnie zajechać, więc dopiero po kilku latach dźwigania moich zbędnych kilogramów zaczynam odczuwać skutki. Duszność. Podatność na infekcje. Ciągłe strzykanie w kolanach, kiedy wchodzę po schodach. To strzykanie mnie wkurza, bo wiem, że kolana mam słabe i jakiekolwiek ćwiczenia mogą mnie załatwić.
Jakiś czas temu, w lutym, miałam straszne parcie na treningi. Chciałam chodzić na jakieś zajęcia, żeby się wyskakać, wyszaleć, zlać potem, spalić trochę energii. Pojawiło się jednak ale... przed ciążą chodziłam na choreoterapię ze starszymi paniami i dowiedziałam się o sobie tego, że się wstydzę swojego wyglądu i tego, jak nieporadnie się poruszam. Tak jest. Możliwe, ze wiele otyłych osób tak ma - idzie po ulicy i zastanawia się, czy spodnie już przybrały ten wybrzuszony kształt na dolnej partii brzucha odcinając ją od góry, jak bardzo tłuszcz się na tym nieszczęsnym brzuchu trzęsie... Ja zobaczyła swoje zdjęcie na jednym spotkaniu - grubymi paluszkami zasuwałam mikroskopijną w moich rękach robótkę szydełkową, w opiętej bluzce ze szczypankami  z białą bawełnianą koronką, w powiększającym mnie swetrze, schylona nad robótką mam drugi bardzo duży podbródek, który koleżanka żartobliwie określiła "jak u pelikana". Miała rację. Zobaczyłam to zdjęcie i się przeraziłam. Nic, żadne farmazony w stylu "kocham siebie" to jakaś pomyłka. Jak można kochać siebie i zmuszać swój organizm do noszenia 10-kilowej paczki dzień w dzień. Paczki magazynowej, bo tłuszcz to przecież zmagazynowana energia. Część jest nam potrzebna do prowadzenia prawidłowej gospodarki hormonalnej, ale bez przesady - to jak wpuścić gupika do oceanu i stwierdzić, że teraz ma wystarczający dla swoich potrzeb akwen. Podpłynie coś i gupika zje, tak jak nadprogramowe kilogramy zjadają nasze zdrowie. Taki kolejny farmazon z serii - "Boże, Boże, muszę schudnąć".
Rzecz w tym, ze zobaczyłam siebie i się przeraziłam.
Naprawdę, trudno jest pokonać wstyd. podobnie jak trudno jest spojrzeć prawdzie prosto w oczy.
Kiedy wychodzę na scenę, wiem, ze moje kilo jakoś sobie znikną, bo ludzie zwrócą uwagę na ogień śmigający wokół mnie, ale kiedy jestem na mieście, siedzę i moja dolna partia brzucha rozlewa mi się na udach (pozostałość po ciąży) mam ochotę wyć. Widzę siebie na filmach z treningów i robi mi się przykro. Widzę, jak znajome schudły, i chwyta mnie zazdrość. A największa, jak lasencje chodzą na fitness w fajnych dresikach - może i z lumpa, ale w dresikach w rozmiarze poniżej 44 - i mogą sobie poskakać bez strachu, że żadna bluzka nie zamaskuje podrygujących fałd tłuszczu.
Swojego czasu biegałam w miejscu, do ulubionej muzyki - robiłam pajacyki, podnosiłam kolana, zasuwałam jak głupia i wynik był taki, że organizm się przyzwyczaił i po dwóch tygodniach nie było efektów, a potem waga wróciła.
Wiele blogów dotyczących odchudzania jest porzucanych, bo ludzie - moim zdaniem - boją się przeskoczyć siebie i swoje lęki. Trudno jest - nie powiem. Ciężko jest obiektywnie spojrzeć na siebie  lustrze, kiedy na forach internetowych dotyczących fitnessu - nawet tych dających motywację - albo zdjęcie zamieszcza ważąca 90 kilo dziewczyna, która chwali się, że schudła 2 kg (przerabiałam nie raz, 2 kilo to glikogen i trochę potu), albo jakiś szczypior, który gdzieś tam na brzuszku się dopatrzył tłuszczu i pyta się, co z tym zrobić. Nie chce wyglądać jak wieszak, nie chcę mieć wystających kości miednicy, ale nie chce też mieć 90 cm pod biustem, 93 cm w talii i 103 cm na tuż pod pępkiem. Czuję się z tym źle. I wkurza mnie, że szczupłe dziewczyny się odchudzają, robią się kościste, jak Chodakowska. Albo Anja Rubik. nie każda kobieta ma dobrą przemianę materii, przerwę miedzy udami na grubość ramienia i tendencję do chudnięcia w stresie. Są kobiety, które zjedzą jedną czekoladkę i już waga im pokaże, co o tym myśli, które mają tendencję do tycia i które muszą rano zjeść śniadanie, żeby ich metabolizm zastartował.
Tak jest, mam 30 lat i mój organizm mówi mi, że jak nie zjem śniadania rano i jak nie zrobię rozgrzewki przed ćwiczeniami, to mam murowane zasłabnięcia i kontuzje. Mówi mi też, ze jak nie zadbam o kondycję, to mogę sobie wybić z głowy drugą ciążę i ładne sukienki.
Wiecie, co czasami wkurwia? Miałam kiedyś koleżankę, ona ważyła 68 kilo, ja 70. Pożyczałyśmy sobie ubrania. Miałyśmy niemal te same wymiary, tylko ja biust w rozmiarze B, ona G/H.  Ciążę przeszłam ciężko, jeszcze przed ciążą przytyłam 5 kilo po rzuceniu papierosów, a przejściu na picie Coca-Coli. W ciąży ważyłam 91 kilo w dniu porodu. Spadło mi 10 kilo, reszta się trzyma, ale mój brzuch dwa lata się zwijał, skóra u dołu brzucha - rozciągnięta, zwisająca i z dużymi rozstępami, już się nie zmieniła. Przed ciążą odchudzałam się z tych 5 kilo, które chciałam stracić, by mieć ładny brzuch. Koleżanka się ze mnie śmiała. Miałyśmy wtedy obie rozmiar 40. Po zrzuceniu tych 5 kilo mój brzuch się wygładził, wbiłam się w rozmiar 38, niby nic, ale byłam szczęśliwa - nie bałam się założyć mini, czułam się lekko, było i fajnie. koleżanka mnie wyśmiała kilka razy.
Poem były fajki, ciąża, długo zwijający się po porodzie brzuch, skóra zmasakrowana ciążą. Dziewczyna przyjechała do mnie, kiedy syn miał miesiąc, zaleciła laserowe usuwanie rozstępów z brzucha i spytała, jak szybko mam zamiar wrócić do formy sprzed ciąży. Powiedziała ta, co rok wcześniej wyśmiewała mnie i moje odchudzanie, a sama przyjechała w spodniach w rozmiarze 38-37. Boli, nie? Dla lata zwijał mi się brzuch po ciąży. Dla lata dochodziłam do siebie. A ta do mnie z takim tekstem. Nie przyjaźnimy się już.
Rozumiecie, co zawiść i tusza potrafi zrobić z człowiekiem? Co taka szczypiorzasta Chodakowska i Rubikowa potrafią zaprogramować w głowie dziewczyny, która nie ma takiej figury, a chce tak wyglądać?
Straszne rzeczy.
Na szczęście już się powoli leczę z tego draństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz