Mój dziennik kilogramowy

LilySlim Weight charts LilySlim Weight charts

poniedziałek, 9 maja 2016

Wiosenne obawy i (nie)odchudzanie się z mężem

Jakiś czas trawiłam w sobie pewien temat, oglądałam go z obu stron i się zastanawiałam, czy aby nie mam paranoi, a może wymyślam, a może naczytałam się głupich artykułów i teraz wydziwiam.

Zaczęło się od tego, że jak straciłam te kilka kilo i moja waga - po sutej awanturze w pracy, niejedzeniu 2 dni, nieprzespanych 2 nocach i totalnej nerwówce sięgnęła 73 kilo. Wiem, że w większości ten spadek był wywołany całkowitym brakiem snu i spaleniem całego glikogenu. Teraz waga pokazuje 76, nad czym ubolewam, ale też nie ma tego, że nic nie robię. Potrzebowałam konkretnej przerwy.

Mieliłam, miętosiłam w sobie temat odchudzania i zmiany relacji z partnerem. Po osiągnięciu danej wagi zaczęłam wyczuwać swoje żebra. Sypiam najczęściej na brzuchu i czułam dyskomfort na tych najniższych, kiedy się kładłam do spania. Nie wiem nawet, jak to określić, ale było to uczucie nieprzyjemne. Po raz których w życiu poczułam, ze ten tłuszcz coś ukrywa, ale dyskomfort związany ze stratą tłuszczu wokół kości? Potem pomyślałam, że musi być w tym coś innego.

Naczytałam się kiedyś takiego durnego artykułu w jeszcze durniejszej gazetce fitnesowej, że jak pani chudnie, a pan nie, to ich relacje na pewni się popsują. J. mi kiedyś powiedział, że chciałby schudnąć, ale na dietę nie pójdzie i już. Załamałam się. Artykulik zrobił swoje i się tym przejęłam. Przejęłam sie na tyle, że do tej pory sobie tłumaczę, że przecież jego 100kg i moje 76kg to już jest różnica, a jak zejdę do 64 to nic to nie zmieni. Powtarzam sobie, powtarzam, i jednak ciągle mam w głowie myśl, że jednak jak stracę jeszcze te kilka kilogramów to w jakiś sposób go zdradzę (głupie, nie?). Nawet nei potrafię tego wyjaśnić, co nie zmienia faktu, że nie podoba mi się ten tok rozumowania, ale na moment obecny nie potrafię go zmienić, chociaż bardzo się staram.

Wiem, ze pod tymi podrygującymi 10 kilogramami tłuszczu (no, jeszcze tyle mi zostało) mam fajne napięte mięśnie, bo je pod tym tłuszczykiem wyczuwam. Wiem też, że kondycja i wytrzymałość mi klękły totalnie, więc muszę nad tym popracować, ale na pewno nie będę się już zajeżdżać z T25 dopóki nie dobiję do jakiegoś wyższego poziomu, bo obecnie jestem flakiem, nie człowiekiem. Siedzenie przy biurku zrobiło swoje. Nawet kulek gejszy nie jestem w stanie utrzymać na miejscu, a to oznacza, że Kegla też mi klękły i muszę nad nimi znów popracować :( są w gorszej kondycji niż tuż po ciąży, co mnie martwi.

Wracając do meitum - mój związkowy konformizm działa na mnie wstrzymująco, ale tak bardzo chce występować z hula hopem że jednak za jakieś ćwiczenia się wzięłam.

Nie wzięłam się tylko za dietę, bo znów boję się spięć z chłopem. Potrafił mnie częstować chrupkami czy obiadem o 21:00 czy 22:00, albo zamawiać jakiś obiad z czapki i cieszył się, że nie muszę gotować. I wkurzał się, kiedy do niego mówiłam, że nie mam tego na dzien dzisiejszy zaplanowane. W końcu miał do mnie takie wąty, że się obrażał. Mówiłam, tłumaczyłam: "Cała dieta jest rozpisana, idź do kuchni, podnieś tę dietę i przeczytaj dzień, który leży na wierzchu", to zawsze znalazł jakąś wymówkę, żeby tego nie robić, bo "on nie wie". Po czterech miesiącach miałam dość. Przysięgam, miałam go już dość. Pilnowałam się diety bardzo restrykcyjnie i faktycznie, coli ani słodyczy w domu nie było, za co jestem mu bardzo wdzięczna, ale to wrzucanie mnie na minę kiedy częstował mnie jakimś tłustym jedzeniem późno w nocy albo skomlał o frytki - które lubię, ale potrafię ich zjeść TAKIE ilości, że dwa tygodnie bym wychodziła z impasu - potrafiły nie doprowadzić do szewskiej pasji. Momentami się czułam tak, jakbym w ogóle nie miała żadnego wsparcia z jego strony....

Teraz boję się, że będzie to samo - on się będzie cieszył, że będą na obiad łazanki, frytki i schabowy a ja będę zasuwać  dwoma obiadami - jednym dla niego, drugim dla siebie :(

Ciężko mi się nawet o tym myśli, a co dopiero przechodzi do działania. Chwilowo straciłam pracę i siedzę w domu, ale uwierzcie, nie jara mnie zasuwanie z dwoma obiadami dzień w dzień, jeszcze wiedząc, że robię coś, co chętnie bym sama zjadła, ale nie tknę tego, bo nie mogę :(

Staram się przy okazji zmienić swoje nawyki żywieniowe. Nie wiem, na ile mi się to uda. Juz mi się sporo udało wypracować, ale wiadomo, człowiek uczy się całe życie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz