Jak co poniedziałek, weszłam z samego rana na wagę. Po porannym siku, przed śniadaniem, prawie że tuż po obudzeniu. postawiłam ją standardowo, na kafelku w przedpokoju, żeby była na równej powierzchni.
Pokazała 77,8 kg.
Wróciłam z pracy 10 godzin później i waga pokazała 76,8 kg.
Powinnam się trzymać swoich wytycznych i potulnie wpisać do tabelki na górze mój dzisiejszy ranny wynik. Wynik, który powie, że nic nie schudłam. Wynik mówiący o tym, że kilogramy nie poleciały. A wiem, że poleciały, bo chociażby ugrania mi to pokazują. Zaufać pipie?
Mam ochotę poczekać do jutra i sprawdzić wynik jutro rano, porównać, ale obiecałam sobie, że będę uczciwie, bez owijania w bawełnę, wpisywać wszystkie wyniki jak leci, czy dobre, czy złe. Nie wiem czemu w zeszłą środę małpa pokazała mi 75,5? Może na zachętę? Może dlatego, że byłam przed okresem? Może dlatego, że jestem z deka obsesyjna na punkcie wagi? Jak patrzę na schemat z 2013 to sprawdzałam wagę co drugi dzień. Na dobre mi to nie wyszło....
Niech będzie. Wpiszę dzisiejszy wynik do tabelki. Jestem uczciwa wobec siebie, nawet, jeżeli waga pokazuje coś, z czym się nie zgadzam. Na ciężkość ciała składa się wiele czynników.
Cały czas liczę na to, że pojadę do Agnieszki i będę tam miała jak krowie na rowie, że traciłam 6 kg w wagi i 3-4 kg tłuszczu i że wskaźnik tłuszczyku trzewnego spadł.... Trzymajcie kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz