Waga: -
Samopoczucie: -
Uwagi: -
Kiedy nauczyłam się jeść brązowy makaron? Też mi kiedyś skrajnie nie smakował, miał w sobie coś tak specyficznego, że nie byłam w stanie go przegryźć bez wstrętu. To było w 2008 roku, mieszkałam wtedy we Wr. z moim przedostatnim w życiu chłopakiem i tak się zdarzyło (a zdarzało się średnio raz w miesiącu, tylko tym razem trwało to bardzo, bardzo długo), że na dwa tygodnie do wypłaty zabrakło nam kasy - jedyne, co było w domu to cebula i brązowy makaron, który mama tego chłopaka kupowała mu kilogramami. Chłopak miał w ogóle to do siebie, że potrafił przyjechać do swojej mamy na weekend i zgarnąć jej z lodówki wszystko, co mogła mu dać, z zamrażalnika, z jakichś kazamatów - i to wszystko przywoził sobie do domu, a sam miał na piwo... Uf. Stare czasy, lepiej do nich nie wracać w tym aspekcie, wracając jednak do makaronu...
Przez dwa tygodnie nie jedliśmy nic więcej, niż ten makaron pod różnymi postaciami, i cebulę i jakieś puszkowe dodatki, w ilości mikroskopijnej, potem już tylko sam makaron z cebulą. I powiem szczerze, że na początku rzucałam się na ten makaron jak walnięta - na zasadzie, że nie ma jedzenia, to trzeba zjeść jak najwięcej. I utykałam w połowie talerza. Nie byłam w stanie przejeść całej porcji. Po jakimś czasie jadłam tego makaronu coraz mniej i mniej, i najlepsze było to, że nie byłam głodna, bo ładnie długo trzymał, natomiast ja schudłam dwa kilo ;) To chudnięcie wtedy to był akurat taki bonus do całej zabawy.
Wtedy właśnie poznałam uroki brązowego makaronu. O dziwo, kilka miesięcy później próbowałam powtórzyć to danie na białym makaronie i nie dość, że musiałam brać dokładkę, nie dość, że się nie najadałam do syta, to jeszcze zrobiłam się głodna półtorej-dwie godziny później. To było dla mnie dziwne, bo przecież mówi się, że makaron to makaron, a ten brązowy jest niedobry. Guzik. Kto nie spróbował, nie wie. Fakt, że gotować go trzeba dłużej, nie rozpływa się w ustach, tylko trzeba skorzystać z zębów i ma ten niesłodki smak (tak, tak, biały makaron jet słodkawy), natomiast wiem na pewno, ze brązowy makaron jest ekonomiczniejszy w kuchni - możne kosztuje 0,50 gr więcej, ale mniej się go zjada i dłużej trzyma.
Poza tym ponoć ilość mikroelementów, które dostarcza do organizmu jest powalająca.
Chęć na wpis o brązowym makaronie wzięła się stąd, że w dzisiejszym spisie dietowym miałam spagetti, a więc makaron i sos... i bubel znalazłam u mojej dietetyczki, bo w opisie potrawy (do którego zresztą rzadko kiedy zaglądam) zostawiła ustęp do dorzucaniu całości do mięsa i duszeniu mięsa do miękkości ^______^ uśmiałam się, ale w rezultacie z potrawy wyszła właśnie cebulka duszona w pomidorach i brązowy makaron. Dorzuciłam do tego ogromnego brokuła i jak to wszystko wylądowało na talerzu - to już wiedziałam, że nie przejem. Że kolację sobie odpuszczę. Że po prostu coś zostawię. Nie zjadłam całego makaronu (80 g przed ugotowaniem), brokuła zostawiłam 1/3, wciągnęłam do końca tylko tę cebulkę z pomidorami suto zakropioną curry. Wymiękłam tak sowicie, że nie zjem kolacji, bo czuję się najedzona i - o zgrozo! - nie mam przeciążonego objętościowo żołądka.
Objętościowe przeciążenie żołądka przeszkadzało mi chyba najbardziej, kiedy tydzień temu, na pożegnanie z łakomstwem i powitanie diety, zamówiłam pizzę. Niby ta pizza była OK, ale nie mogłam się nią najeść i w rezultacie po 5 kawałku zaczęło mi rozsadzać żołądek. Miałam wrażenie, że mam tak ogromny kamień, który się nie mieści, jest okrągły i ani w dwunastnicę w dół nie pójdzie, ani przełykiem nie wróci. Męczyłam się dobrą godzinę, piłam herbatę z rumianku i przeklinałam swoje łakomstwo. Syta nie byłam. Nie najadłam się. Byłam napchana do granic, ale nie syta. Teraz jestem syta i wiem, ze od biedy jeszcze coś do żołądka mogłabym wrzucić, ale z tym uczuciem najedzenia już mi się nie chce.
Tak... uwielbiam te momenty w każdej diecie, czy to redukcyjnej, czy ciążowej, czy jakiejkolwiek, kiedy wiem, że z czystym sumieniem mogę się najeść WARTOŚCIOWYMI produktami, moje ciało mi za to podziękuje, psychika popuści pasa i wszyscy jesteśmy zadowoleni :)
Witaj! Spędzam dziś wieczór z Twoimi wpisami i pomyślałam, że się ujawnię :) Dobrze się czyta to co piszesz, odnajduję w Twych słowach wiele z tego, co i mnie doskwiera. Życzę sił i spokoju ducha, by pomogły w codziennych staraniach połączenia diety i życia po prostu. Będę zaglądać i wspierać Cię w myślach. Pozdrawiam ciepło :) M.
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne, każde wsparcie jest ważne, a mentalne przede wszystkim! Mam nadzieję, że milo się czytało :)
Usuńpozdrawiam również!